Kolory tanga część pierwsza - kryminał

Czas popychał wskazówki zegara w kierunku godziny dziewiętnastej. Wolnym krokiem, napawając się ciepłym majowym wiatrem, zmierzałem w stronę placu świętego Macieja. Przeszedłszy kilka dobrze sobie znanych alejek, ujrzałem kamienicę, która we Wrocławiu od zawsze uchodziła za miejsce magiczne. W każdy czwartkowy wieczór waliły tu tłumy pasjonatów tanga. W progu przywitała mnie muzyka Rodolfo Biagia, ceglane ściany, drewniane stropy, przygaszone światło i przede wszystkim ludzie. Ekscentryczni, dziwni, zwykli, połączeni wspólną pasją.
Samo miejsce nie było kwestią najważniejszą, gdyż pierwotnie tango tańczono na ulicach, w pubach i domach publicznych. Wprawdzie inicjator tańca Ricardo Güiraldes promował je początkowo na paryskich salonach, jednak bliskie trzymanie partnerów i silne zabarwienie erotyczne od początku budziły kontrowersje. The Times ocenił tango jako nieprzyzwoite, a niemiecki Cesarz zakazał wykonywania wszelkich jego form. Dopiero dzięki wizycie wielkiego tancerza Casimira Ain w Rzymie, nastąpił przełom. Papież Pius XI dostrzegł w tym tańcu potencjał i zaakceptował go. Od tego momentu coraz więcej lokali na całym świecie próbowało wygospodarować odrobinę parkietu, aby spraszać pasjonatów tanga i przy okazji trochę zarobić. 
Na sali przy ścianie siedziała grupka kobiet. Ubrane były skromnie, choć elegancko, każda w innym stylu. Tylko jeden element miały wspólny – buty. Dominowały wysokie szpilki z usztywnianą piętą. 
Rozpoczęła się milonga elegante. Ubrany byłem w długie, elastyczne rozkloszowane spodnie, czarną koszulę i biało-czarne mokasyny, będące połączeniem stonowanej elegancji z nutką snobizmu, co idealnie odzwierciedlało mój charakter. 
Niedawno wybiła mi magiczna trzydziestka a ja nadal byłem singlem. Coraz częściej nachodziły mnie myśli, że być może nie dość dobrze rozłożyłem życiowe akcenty i za bardzo poświęciłem się karierze policjanta a od niedawna prywatnego detektywa. Najwyższa pora, aby coś zmienić, a gdzie indziej można byłoby poznać intrygującą kobietę, jak nie na milondze. Dzięki intymnej relacji, którą wymuszał taniec, pierwsze lody były przełamane. Mogłem, nie tracąc czasu na randki, spacery, czy kawiarnie od razu określić, na ile mogę sobie pozwolić. Czy kobieta podejmie otwartą grę w uwodzenie, czy opuści głowę i wycofa się na z góry upatrzoną pozycję. 
 Z uwagi na to, że muzyka ucichła i pojawił się krótki przerywnik zwany cortiną, postanowiłem dłużej nie czekać i rozejrzeć się za pierwszą partnerką do tańca. Moją uwagę przykuła młoda brunetka w obcisłej czarnej tunice. Krwisto czerwone usta zachęcały do nawiązania intymnej relacji. Podszedłem bliżej. Krótka wymiana spojrzeń, wyciągnięta dłoń i już po chwili zmierzaliśmy w stronę parkietu. 
Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Objąłem ją i odczekałem chwilę, próbując wczuć się w jej ciało, poczułem aksamitnie miękki policzek dotykający mojego i lewą rękę na barkach. Ustawiłem ją na lewej nodze i zrobiliśmy pierwszy krok. Poddała się bezwarunkowo, reagując na najmniejszy nawet ruch. Wykorzystywała każdą pauzę w prowadzeniu, rozkosznie kikając nóżką, albo ocierając się stopą o moją łydkę. Z daleka jej wzrok wydawał się niewinny, przy bliższym kontakcie czarne niczym węgielki źrenice nabierały ostrości, ukrywając tajemnicę.  
W pewnym momencie, kątem oka dostrzegłem młodego wątłego mężczyznę, który bacznie nam się przyglądał. Jak się później okazało jego uwagę przykuła para tańcząca obok nas - nienagannie ubrany starszy dżentelmen o zupełnie siwych włosach i śliczna blondynka o zaokrąglonych kształtach z wypiekami na twarzy. Różnica wieku przynosiła jednoznaczne skojarzenia, że oto mentor pomaga wejść uczennicy w świat zmysłowych uniesień tanga argentyńskiego.  
Na milongach można było się spotkać z prawdziwą śmietanką towarzyską. Wśród odwiedzających lokal byli artyści, biznesmeni, czy nawet pracownicy administracji publicznej, żadnej zbuntowanej młodzieży, czy osób z pogranicza wykluczenia społecznego, co sprawiało, że każdy czwartkowy wieczorów można było uznać za udany.  
W pewnym momencie w głośnikach zabrzmiał utwór Adios Muchachos. Chwilę później harmonię muzyki bandoneonu przeszył przerażający krzyk dobiegający z zewnątrz. Poczułem dziwne mrowienie na karku. Wszyscy wybiegli na dziedziniec. W kałuży krwi przed lokalem leżał siwy mężczyzna a obok niego, wymachując bezładnie rękami, stała przerażona kobieta. Muzyka ucichła, tłum gapiów biernie czekał, aż ktoś przejmie kontrolę nad sytuacją. Jako były przedstawiciel prawa musiałem zapanować nad zgromadzonym tłumem, przynajmniej do czasu pojawienia się policji. 
– Do jasnej cholery, może ktoś zadzwoni po pomoc!  – krzyknąłem. 
Zbliżyłem się do ciała i przykucnąłem. Przyłożyłem dwa palce do tętnicy i ze smutkiem skonstatowałem, że serce nie bije. Mimo prób reanimacji, mężczyzna zmarł.
Jak się później dowiedziałem, był to Edward Nowacki, instruktor tańca prowadzący zajęcia od blisko dwudziestu lat. Przed laty trenował pary turniejowe klasy S, jednak obecnie skupił się wyłącznie na  tangu argentyńskim. Miał żonę i dwójkę dorosłych dzieci. 
Niedługo potem pojawiła się policja, lekarze medycyny sądowej oraz technicy śledczy. Zabezpieczono mikroślady, pobrano odciski palców i przesłuchano zebranych. 
Zwłoki denata leżały na kostce brukowej kilkanaście metrów od wejścia do lokalu. Na miejscu zbrodni znaleziono także nóż, popularny model produkcji Gynnsam dostępny w sieci sklepów IKEA. W marynarce zmarły miał portfel z pieniędzmi, co najprawdopodobniej wykluczało morderstwo na tle rabunkowym.  
– Znaleźliście coś? – Po złożeniu wstępnych zeznań postanowiłem pokręcić się trochę po lokalu. Podszedłem do technika, którego znałem z dawnych czasów, kiedy pracowałem jeszcze w policji.
– Zawsze znajdziesz się w odpowiednim czasie i miejscu – rzucił szczupły mężczyzna, pobierający odciski palców z ciała denata.
– To czysty przypadek – odpowiedziałem.
– Znaleźliśmy świeży odcisk męskiego buta numer czterdzieści – ciągnął. 
– Jak świeży? – zapytałem.
– Nie starszy niż godzina, co mniej więcej zgadzałoby się z czasem śmierci Nowackiego.
– Jakieś inne ślady? – zapytałem zaciekawiony.
– Na razie tyle, ale jeszcze szukamy. Policjanci przesłuchują wstrząśniętych gości. 
Używając uroku osobistego, zdobyłem zdjęcie odcisku buta, po czym zanurkowałem do wnętrza klubu. W rogu sali samotnie siedziała moja taneczna partnerka czekając, aż policja zwolni ją do domu. Skulona sylwetka i rozbiegane oczy wołały o pomoc. Propozycja odprowadzenia jej do domu, nie spotkała się z oporem. Zdołaliśmy porozmawiać trochę o zajściu w klubie tangowym, na pożegnanie dałem jej wizytówkę. Przyjęła ją bez słowa, odwzajemniając się delikatnym uśmiechem. Zaczekałem aż wejdzie do domu, sam zaś udałem się na komendę sprawdzić, co ustalili śledczy kryminalni. 
Sprawę przypisano podkomisarzowi Konradowi Peszko, co bardzo mnie ucieszyło. Pomimo młodego wieku posiadał wnikliwy umysł a większość prowadzonych przez niego spraw kończyła się ujęciem sprawców. 
– Słyszałem, że byłeś w klubie na placu świętego Maciej, kiedy popełniono morderstwo – zaczął Konrad. – Czułem, że wcześniej, czy później się tu pojawisz. 
Jako, że znaliśmy się z podkomisarzem jak łyse konie, nie miałem skrupułów, aby wypytać go o przebieg śledztwa w sprawie morderstwa Edwarda Nowackiego. 
– Ciało znalazła kobieta, jedna z uczestniczek milongi – ciągnął podkomisarz. – Wyszła na dziedziniec, by zapalić papierosa i zobaczyła martwego Nowackiego. Na miejscu śledczy zabezpieczyli nóż pochodzący z lokalu, na którym znaleziono odciski palców właścicielki lokalu. 
– Kim jest właścicielka lokalu? – zapytałem.
– Marta Kacper, rozwiedziona pięćdziesięciolatka, która sama prowadzi lokal. Nie zatrudnia nikogo. Zajmuje się sprzedażą biletów, wydawaniem napojów i sprzątaniem. To u niej zmarły Edward Nowacki wynajmował lokal na zajęcia z tanga.
– Przesłuchaliście ją? 
– Tak.
– Przyznała się? – zażartowałem.
– Jest zaskoczona całym zajściem. 
– Ma alibi?
– Twierdzi, że cały czas była w lokalu i sprzedawała bilety. Ma na to świadków. Nie znamy jednak dokładnej godziny popełnienia zbrodni, więc nie ma gwarancji, że tego nie zrobiła. Sprawę komplikuje fakt, że lokal nie jest monitorowany. Każdy mógł się dostać na zaplecze i wykraść nóż.
– A co z odciskiem buta zabezpieczonym przy ofierze? 
– O tym też wiesz? – zdziwił się podkomisarz. – Model na podbiciu może sugerować uczestnika milongi a na pewno tancerza. Na podstawie głębokości odcisku technicy podali nawet wstępny opis mordercy. Niewysoki, wątły mężczyzna.
– Sprawdziliście, kto z uczestników milongi pasuje do tego opisu?
– Jeszcze sprawdzamy, ale obawiam się, że morderca po prostu uciekł z miejsca zbrodni. Sam pomyśl, czy na jego miejscu pozostałbyś na sali udając, że nic się nie stało.
– Być może... tak dla niepoznaki – zamyśliłem się. – A jak żyli ze sobą Nowacki z żoną? Nie była zazdrosna o to, że tańczył tango, kiedy ona musiała siedzieć w domu?
– Ją również przesłuchaliśmy. Twierdzi, że byli zgodnym małżeństwem, nie mamy doniesień od sąsiadów o żadnych sprzeczkach... choć jest coś – zawahał się Peszko – co rzuca na nią negatywne światło. – Konrad zagryzł wargi, jakby zastanawiał się, czy może przekazać mi poufną informację. 
– Polisa na  życie? – powiedziałem, wybawiając kolegę od problemu.
– Właśnie – westchnął. – A co gorsza, syn Nowackiego ma sporo długów w związku z prowadzoną działalnością gospodarczą. Kilka miesięcy temu Edward zwiększył polisę na życie i to trzykrotnie.
– Ciekawe za czyją namową – rzuciłem, nie spodziewając się odpowiedzi.
Mój wzrok omiótł ciasne pomieszczenie biura Konrada. Pozaciągane żaluzje i mała lampka na biurku dawała niewiele światła, przez co pokój wydawał się duszny i mroczny. Spojrzałem na byłego kolegę po fachu wzrokiem, który powiedział wszystko.
– Bawisz się w psa? Chcesz powęszyć? – zapytał.
Skinąłem głową i uraczyłem kolegę uśmiechem z zestawu tych uroczych.
– Nie masz własnych spraw? Słyszałem, że od czasu jak odszedłeś z policji jesteś rozchwytywany niczym gwiazda rocka.
– Powiedzmy, że w tę sprawę chciałbym się zaangażować z powodów osobistych – odpowiedziałem.
– Skoro chcesz – Peszko wzruszył ramionami. – Tylko dziel się z nami swoimi spostrzeżeniami.
– Jasne. Na początek pójdę do wdowy po Nowackim, zadam jej kilka pytań – wymamrotałem i ruszyłem w stronę wyjścia. 

Drzwi otworzyła kobieta około pięćdziesiątki. Zaprosiła mnie do środka i zaproponowała herbatę. 
– Bardzo mi przykro z powodu pani męża – zacząłem trywialnie. – Muszę jednak zadać pani kilka pytań.  
– Rozumiem – odpowiedziała przygaszonym głosem. – Dopiero co byli tu pańscy koledzy.
Postanowiłem wykorzystać przywilej władzy i nie powiedziałem kobiecie, że jestem tylko prywatnym detektywem. 
– Czy mąż miał jakichś wrogów? – Przeszedłem od razu do rzeczy.
– Raczej nie. Mieszkamy w starym domu po moich rodzicach. Sąsiedzi są przyjacielscy i życzliwi. Prowadzimy bardzo spokojne życie. Ja pomagam córce i zajmuję się wnukami. Mąż prowadzi szkołę tańca od ponad dwudziestu lat – urwała kobieta, po czym schowała twarz w rękach. – A może raczej prowadził – dodała.
– A jak mąż spędzał wieczory? Często wychodził z domu?
Kobieta nabrała kilka głębszych wdechów, otarła łzy cieknące z oczu, po czym mówiła dalej.   
– Mąż był raczej domatorem, po skończonych zajęciach zwykle wracał do domu. Jedynie w piątki i soboty wychodził na milongi. Czasami bywał też w kawiarni na Bielańskiej na ulubionym ciastku i cappuccino.
– A co pani w tym czasie robiła? Nie  chciała mu pani towarzyszyć? Nie chce być źle zrozumiany, ale tango to dość namiętny tanieć i chyba każda kobieta wolałaby tańczyć go z wybrankiem serca, niż siedzieć w domu w wełnianych kapciach ze świadomością, że ukochany trzyma w ramionach inną.  
– No cóż, taniec był całym jego życiem. Poświęcił mu zdrowie i serce. Jak mogłabym mieć do niego pretensje, że realizuje swoje pasje? Rodziną też się oczywiście zajmował. Co niedzielę jedliśmy z dziećmi i wnukami obiad, a później wychodziliśmy na spacery. Prowadziliśmy zwyczajne życie. – Jej oczy były przygasłe. Wyglądała tak, jakby pogodziła się z losem. 

Komentarze

Popularne posty