Kolory tanga część druga - kryminał

Kolejne małżeństwo, które było ze sobą z przyzwyczajenia, dla dobra dzieci. Żyli obok siebie, szanując nawzajem i robiąc obowiązkowe minimum, by zachować pozór rodziny. Zastanawiałem się, czy była na tyle wyrachowana, aby zrobić mężowi krzywdę. Byli parą, która rok po roku stopniowo zaczynała spędzać ze sobą coraz mniej czasu: minuta po minucie, godzina po godzinie, początkowo tłumacząc się migreną, czy koniecznością zrobienia zakupów. Tak wygląda życie gdy umiera namiętność, a pozostaje szacunek.
– Rozumiem – wymamrotałem. – Chciałbym jeszcze zapytać o polisę na życie męża. Z tego co wiem, kilka miesięcy temu znacząco ją powiększył. Słyszałem również, że syn ma problemy finansowe.
Kobieta spiorunowała mnie wzrokiem a jej twarz przybrała stalowy wyraz. 
– Sugeruje pan, że wraz z dziećmi zabiłam męża? –  powiedziała oburzona. 
– Niczego nie sugeruję – odpowiedziałem. Celowo zostawiłem to pytanie na koniec, czując, że może ono wywołać burzę.
– Proszę sobie już iść. Nie mam panu nic więcej do powiedzenia – urwała.
– Jak sobie pani coś przypomni, proszę zadzwonić – powiedziałem, kładąc na stole wizytówkę. Pomyślałem, że moja praca ma w sobie wiele zalet, choć ciężko powiedzieć, aby zjednywała ludzi.
Dziesięć minut później siedziałem w taksówce i jechałem do mieszkania. Wziąłem szybki prysznic, zjadłem lekką kolację i rozpocząłem długotrwały proces zasypiania.
Leżałem w małej sypialni na piankowym materacu, a przez okno wpadało światło rzucane przez uliczną latarnię. Myślałem  o swoim dzieciństwie i relacjach z rodzeństwem. 
Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałem na zegarek. Była godzina druga nad ranem. Zerwałem się na nogi, myśląc, że musi to być coś pilnego.  
– Mam nadzieję, że pana nie obudziłam. – Usłyszałem nieśmiały, nieco dziecinny głos w słuchawce. – Wiem, że to dość nietypowa pora  na rozmowę, ale nie mogę zasnąć – dodała.
To musiała być ona, Alicja Modlińska, dziewczyna poznana na milondze. Brak rozwagi i spontaniczna potrzeba zaopiekowania się słabszą istotą sprawiły, że słowa wypłynęły same. 
– Mogę przyjechać, jeżeli tylko czuje się pani zagrożona. 
Usłyszałem tylko ciche „dziękuję”, po czym odłożyła słuchawkę. W ciągu dziesięciu minut byłem już u niej. Przywitała mnie w skromnym, lecz opinającym ciało seksownym dresie. Weszliśmy do gustownie urządzonej kawalerki pełnej polnych kwiatów. Usiedliśmy na kanapie, podała mi kubek z herbatą i zaczęliśmy rozmawiać. 
Opowiadała mi o dzieciństwie spędzonym w miasteczku u podnóża gór stołowych. W wieku dziewiętnastu lat postanowiła przyjechać do Wrocławia na studia. Wybrała filozofię na Uniwersytecie. Obecnie pracowała w szkolnym sekretariacie. Często brała udział w spotkaniach kulturalnych. Tak natrafiła na szkołę tańca Nowackiego. Jego szarmanckie podejście do kobiet sprawiło, że pomimo braku partnera, postanowiła zapisać się na kurs. Zdarzało się nawet, że kobiety naigrywały się z mężczyzn, iż nawet oni ulegali czarowi trenera. Zainicjowali nawet nowy typ zajęć prowadzonych wyłącznie dla panów. Pod pretekstem nauki prowadzenia, mogli stanąć po drugiej stronie kurtyny i choć na chwilę oddać się magii prowadzenia mistrza. Jego profesjonalizm sprawiał, że grupa stale się rozrastała. 
– Może sam powinieneś spróbować – uśmiechnęła się ironicznie. 
– Nie wiem, czy czuł bym się komfortowo w ramionach mężczyzny. Ale rozumiem, że są różne preferencje – dodałem oschle, chcąc urwać temat.
Ku mojemu zaskoczeniu przyniosła dwa kieliszki wina. Cały niepokój wywołany zaistniałą tragedią nagle gdzieś zniknął. Sytuacja rozluźniła się na tyle, że pomiędzy nami pojawiło się seksualne napięcie. Przypomniałem sobie scenę z milongi, kiedy miałem ją w swoich ramionach. Podszedłem bliżej i ustawiłem ją w pozycji tanecznej. Sarnie oczy kobiety wpatrywały się we mnie, na szyi poczułem przyjemne ciepło jej oddechu. Zrobiłem decydujący krok i ruszyliśmy do tańca, który trwał zaledwie kilka minut. Zdecydowanym ruchem wziąłem ją na ręce i zabrałem do sypialni. Wyczułem jej przyspieszony oddech i drżące ciało domagające się, abym skrócił grę wstępną do minimum. Odgarnąłem włosy i wbiłem swoje usta w szyję, czując jak jej ciało napręża się. Z ust wydobył się cichy pomruk, niczym kotki pieszczonej przez swojego pana. Spędziliśmy ze sobą całą noc. 

Nazajutrz pożegnałem się czule z moją nową przyjaciółką i udałem się do pracy. Siedziałem nad papierami, nie mogąc się skupić. Moje myśli zaprzątała Alicja Modlińska oraz sprawa zabójstwa Edwarda Nowackiego. Wiedziałem, że muszę zając się kilkoma zleceniami niecierpiącymi zwłoki. Nie byłem jednak w stanie przestawić myśli na inny tor. 
Alicja nie powiedziała mi, kto mógł zabić instruktora tańca, choć wielokrotnie była u niego na zajęciach na placu świętego Macieja. Podzieliła się tylko wątpliwością, jakoby sprawcą morderstwa mogła być właścicielka lokalu. Nie miała żadnego motywu, a wręcz wiele straciłaby, gdyby instruktor przestał prowadzić u niej zajęcia. Długo nie zwlekając, wiedziony nagłym impulsem udałem się na komendę do Konrada Peszko.
– Zrobiliśmy spis podejrzanych – stwierdził zadowolony podkomisarz, widząc mnie w progu biura.
– Kto dostąpił zaszczytu, aby wejść w skład menu? 
– Zdobyliśmy listy obecności uczestników zajęć Nowackiego, wpisaliśmy również uczestników tragicznej milongi, żonę, dzieci Nowackiego i właścicielkę klubutangowego na placu świętego Macieja, jest tego ponad dziewięćdziesiąt osób.
– A sprawdziliście, którzy z tych ludzi noszą buta czterdziestkę? – zapytałem.
– To ci z literką B obok nazwiska, na razie dziewięć osób. Nie wszystkich jeszcze sprawdziliśmy – stwierdził Peszko.
– Mógłbym skopiować sobie tę listę? – zapytałem.
– Masz jakieś spostrzeżenia? – zagadnął Konrad.
Podzieliłem się z kolegą pomysłem. Peszko dość szybko przystał na propozycję, załatwił prokuratorskie zezwolenie i wspólnie udaliśmy się do siedziby kilku największych dostawców telefonii komórkowej. Po powrocie pożegnałem Konrada i już samotnie poszedłem do Marty Kacper, właścicielki klubu tangowego na placu świętego Macieja.
– Zdaje sobie pani sprawę, że jest pani główną podejrzaną w sprawie morderstwa Edwarda Nowackiego? – rzuciłem bez ogródek, obserwując gospodynię krzątająca się po lokalu i przygotowującą lokal do wieczornej imprezy.
– Każdy mógł wejść na zaplecze i zabrać nóż. Uczestnicy milongi doskonale wiedzą, że jestem tu sama. Często sami biorą sobie szklanki, czy talerzyki. 
– Kto mógł chcieć śmierci Edwarda? – zapytałem, spuszczając nieco z tonu.
– To był niezwykle skromny i dobry człowiek. Od lat prowadził u mnie na sali zajęcia z tanga argentyńskiego. Skłonna jestem uwierzyć, że jego śmierć była przypadkiem.
– Rabunek? – zapytałem chcąc sprawdzić, czy kobieta będzie wiedzieć, że nikt Nowackiego nie obrabował.
– A czemu nie? Ktoś przypadkowo przechodził i skorzystał z okazji, żeby napaść staruszka. A tak przy okazji, to czy Nowacki został okradziony? – zagadnęła kobieta.
Zignorowałem pytanie Marty Kacper, zastanawiając się przez chwilę nad tym, co powiedział i próbując po raz kolejny wyobrazić sobie scenę zabójstwa instruktora tańca.
– Jak duża jest proporcja stałych uczestników milongi do nowych? – rzuciłem.
– Powiedziałabym, że trzydzieści procent uczestników ciągle się zmienia, reszta to stali bywalcy – stwierdziła Marta.
– Mam ostatnie pytanie. Jaki ma pani numer buta?
Kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
– Czterdzieści, a co? – wymamrotała.
– Dziękuję bardzo. – Pożegnałem się i wróciłem do biura. 
Dochodziła godzina dziewiętnasta. Wielkie zdziwienie zawitało na mojej twarzy, kiedy na skrzynce mailowej zobaczyłem materiały od kilku największych polskich dostawców telefonii komórkowej. Działali błyskawicznie. Była w nich elektroniczna wersja planu miasta z naniesionymi punktami, gdzie w ostatnim miesiącu przebywali wskazani przez nas ludzie. Jako funkcjonariusz służb kryminalnych dość często wykorzystywałem tę technikę, bo przynosiła nad wyraz dobre rezultaty. Zmieniając zawód na prywatnego detektywa nie mogłem korzystać z takich uprawnień, na szczęście stare kontakty u prokuratorów i policjantów, nadal pozwalały otwierać zamknięte drzwi. Mało kto zdawał sobie sprawę, że nawet przy wyłączonym aparacie telefonicznym można z precyzją do pięciuset metrów zweryfikować, gdzie przebywał dowolny użytkownik sieci. Przeanalizowanie całej historii aż od momentu zakupu aparatu nie stanowiło większego problemu. Było to wprost idealne narzędzie do infiltracji. 
Siedziałem w nocy w biurze i studiowałem miejsca, gdzie przebywali podejrzani z listy przygotowanej przez Konrada Peszko.
Na początek wziąłem pod lupę żonę Edwarda Nowackiego, potem jego dzieci. Nie znalazłem jednak niczego podejrzanego. Przeanalizowałem również miesiąc z życia właścicielki klubu tangowego na placu świętego Macieja, jednak i tu nie zauważyłem niczego, co wzmogłoby moją czujność. Nie zważając, że na zegarku dochodzi północ, zacząłem drążyć historię pozostałych podejrzanych z listy Peszki, biorąc na pierwszy ogień osoby, które przebywały w pobliżu Nowackiego i nosiły buty o rozmiarze czterdzieści. Ponieważ dość dobrze znałem rozkład zajęć instruktora tańca, moją uwagę niemal od razu zwrócił młody człowiek imieniem Tomasz Więcek. 
Harmonogram dnia młodego mężczyzny w sposób zbyt oczywisty zazębiał się z zajęciami Edwarda. Zawsze pojawiał się tuż obok kawiarni, w której instruktor tańca pił kawę, bardzo często chodził za małżeństwem Nowackich spacerujących w niedzielne popołudnie po parku. Bywał na wszystkich zajęciach organizowanych przez swojego mistrza. Oczywiście był również uczestnikiem pamiętnej milongi, na której popełniono morderstwo.
Tomasz Więcek mieszkał na warszawskim Żoliborzu. Dowiedziałem się z policyjnych akt, że w przeszłości leczył się psychiatrycznie w związku z cyklofrenią, co tylko wzmogło moją czujność. Instynkt rasowego detektywa, kazał mi go śledzić. Był już wieczór, kiedy mężczyzna wyszedł z domu i udał się na cmentarz Brudnowski. Ponieważ zaledwie wczoraj pochowano Nowackiego, jego grób tonął w kwiatach. Więcek położył czerwone róże i stał pełen smutku i pokory, kontemplując ciemność nocy. Stałem w pewnej odległości od mężczyzny i bacznie go obserwowałem. 
W pewnym momencie Tomasz stanął w dziwnej pozie i rozpoczął taniec, wykonując figury tanga argentyńskiego, spośród których rozpoznałem ocho, salidę i barridę. Patrzyłem przez kilka minut na cały ten kuriozalny występ, zastanawiając się, czy człowiek przede mną jest w pełni rozumu. I wtedy doszło do mnie, że widziałem Więcka tamtej sobotniej milongi, kiedy wpatrywał się z zawiścią na Nowackiego tańczącego ze śliczną blondynką o zaokrąglonych kształtach.
Wyszedłem z ukrycia i podszedłem bliżej, będąc ciekawy reakcji Tomasza. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy mężczyzna objął mnie ramieniem zupełnie niczym kobieta przygotowująca się do tańca. Na skutek dotyku innego mężczyzny, poczułem jak po ciele przechodzą mi dreszcze, postanowiłem jednak nie wychodzić z roli. Ruszyliśmy do tanga, po dwóch trzech minutach, kiedy sądziłem już, że kontroluję sytuację, usłyszałem coś, co niemal zbiło mnie z nóg.
– Kocham cię – powiedział Więcek, patrząc mi w oczy.
Dopiero teraz doszło do mnie, że mężczyźnie wydaje się, że tańczy z Edwardem Nowackim. Postanowiłem wykorzystać sytuację i pociągnąć dalej całą tę szopkę.
– Dlaczego mnie zabiłeś? – powiedziałem, chcąc zachęcić Tomasza do wyznań. 
– Kocham cię całym sercem. I będę kochał do końca swoich dni. 
– Dlaczego mnie zabiłeś? – powtórzyłem. 
Więcek nie odpowiedział. Tańczył dalej, wykonując serię kopnięć, otarł się o moją nogę, kusząc i prowokując wzrokiem, co po raz kolejny wprawiło mnie w zakłopotanie.
 – Słyszysz muzykę? – zapytał. – "Całuję twoją dłoń madame" w wykonaniu Mieczysława Fogga. Ta piękna pieśń, powstała w okresie  dwudziestolecia międzywojennego, kiedy tango święciło w Polsce największe triumfy. Szkoda, że teraz już nie pisze się takich utworów.
 – Dlaczego mnie zabiłeś? – nie ustępowałem.
– Kochałem cię od samego początku. Nie mogłem patrzeć jak spacerujesz z żoną, albo tańczysz tango w objęciach innych kobiet a czasem nawet mężczyzn. Pamiętasz, jak podczas warsztatów byłem w twoich ramionach. To było jedno z najcudowniejszych doświadczeń w całym moim życiu. 
– Zabiłeś mnie? – zapytałem.
– Czekałem na warsztaty taneczne dla mężczyzn, żeby poczuć twoją bliskość.
– Zabiłeś mnie? – powtórzyłem.
– Sprawiłem, że zniknąłeś dla świata żywych. Ale na szczęście teraz, mogę mieć cię na wyłączność.
"Biedny człowiek" – pomyślałem, będąc usatysfakcjonowanym z odpowiedzi. Zatańczyliśmy jeszcze jeden utwór, on opowiadał mi, że słyszy w głowie "Tę ostatnią niedzielę" Mieczysława Fogga. Ponieważ widziałem w jego twarzy autentyczne szczęście, nie wyprowadzałem go z błędu. Chociaż tyle mogłem zrobić dla tego nieszczęśliwca.  
Zakończyliśmy taniec efektowną agrafką, skułem go kajdankami i odwiozłem na komisariat policji.

Komentarze

Popularne posty